piątek, 22 listopada 2013

Pożegnanie z Państwem Środka.

Dzień dobry wszystkim :)

Wczoraj skończyłam 11 miesięcy. Dużo się przez ten czas wydarzyło, wyrosło mi 8 zębów, urosłam, zmieniłam (dwukrotnie) miejsce zamieszkania (a w zasadzie kraj). I coś mi ciągle mówi, że to dopiero początek wielkich zmian. Ale na razie wyglądam tak:

Z bliży...


... i z dali :)


 Ostatnio opowiedziałam Wam do końca o tegorocznych wakacjach, które wraz z rodzicami spędziliśmy w nadmorskiej miejscowości Yantai. Nadeszła teraz pora dokończyć moją chińską opowieść. Trochę to smutne, że wyjechaliśmy z Chin. Ale rodzice powiedzieli mi, że jeszcze kiedyś tam wrócimy. Trzymam ich za słowo!

Z Yantai wylecieliśmy samolotem prosto do Mongolii Wewnętrznej. Niestety, nie bezpośrednio do Ordos, a do stolicy prowincji - Hohhot. Może to i dobrze, że tak się stało, bo nigdy wcześniej tam nie byliśmy. Chyba na pewno dobrze, bo teraz wiemy, że miasto to nie jest szczególnie ciekawe ;)

Widok na miasto z okna hotelu.

Ruchliwa ulica przed hotelem.

W Hohhot spędziliśmy tylko jeden dzień. Musieliśmy się tam zatrzymać, ponieważ lot z Yantai był po południu i nie zdążylibyśmy na żaden autobus z Hohhot do Ordos. Dopiero następnego dnia rano pojechaliśmy na dworzec. Mnóstwo ludzi tam było, i wielu z nich chciało dostać się do naszego miasta duchów. Baliśmy się, że możemy nie mieć szczęścia w takim tłumie. Ale jak to już nie raz zostało udowodnione, biali mają w Chinach trochę łatwiej. Kiedy konduktorka zobaczyła naszą białą rodzinę, tatusia z walizami, mamusię z plecakiem, torebką i mną w wózku, szybko znalazło się miejsce na początku kolejki do autobusu ;)

W autobusie do Ordos, z panią współpasażerką.
Był 25 sierpnia. Mamusi wakacje kończyły się właśnie tego dnia. Od poniedziałku mama miała wrócić do pracy w przedszkolu, ale wtedy było już wiadomo (tzn. rodzice wiedzieli, i mamusi ówczesny szef wiedział), że jest to początek ostatniego miesiąca pracy mamusi w tej szkole. Jednak nie było do końca wiadomo, gdzie nas poniesie (jak pamiętacie, mamusia miała dwie poważne oferty pracy, jedną z prowincji, w której spędziliśmy wakacje, a drugą z maciupeńkiego kraju nad Zatoką Perską). Rodzice mieli spory dylemat, którą opcję wybrać. Teraz wiadomo, którą wybrali, ale wtedy... No, nie wiedzieli ;)

Ostatni miesiąc w Ordos poświęciliśmy na to, co musieliśmy (np. na pracę, raczkowanie, branie szczepionek) i na to, co chcieliśmy (np. bawienie się garnkami, zwiedzanie muzeów, których do tej pory jeszcze nie zwiedziliśmy). Ogólnie mówiąc, było bardzo fajnie :) Oto dowody :

Ostatnia szczepionka w Ordos.

Do szkoły mamusi można dostać się takim skrótem przez stare osiedle.

Niektóre stare osiedla zbudowane są z czerwonej cegły.
Sierpień w Ordos był jeszcze bardzo ciepły. Z resztą wrzesień też taki był. Podobno miała przyjść tam już wtedy jesień, ale my uciekliśmy przed nią na Bliski Wschód, gdzie jesień zaczyna się w listopadzie (właśnie chyba przyszła, w dzień temperatura oscyluje wokół 20 stopni Celsjusza i czasami pada deszcz).

Spacer do Muzeum Brązu w Ordos.
Przerw w spacerze było wiele ;)

Muzeum Brązu.
Była tam część poświęcona nauce...







... no i oczywiście przedmiotom z brązu, jak na przykład ta korona.
W drodze powrotnej poszliśmy na zakupy. Tu jesteśmy w centrum handlowym.

Pod koniec spaceru spotkałam nową koleżankę (lub kolegę).

Przed wyjazdem z Chin chcieliśmy pożegnać się z naszymi ulubionymi miejscami i przyjaciółmi. Po raz ostatni wybraliśmy się do pierogarni przy szkole, na kolację z ciocią Jessicą i wujkiem Johnem, a mamusia zrobiła ostatnie zdjęcia swoim uczniom oraz koleżankom nauczycielkom.

W pierogarni z panią od lepienia pierogów.

Przepyszna przystawka z brokułów i grzybów z czosnkiem.

Pamiątkowe zdjęcie z ekipą z pierogarni.

Przed samym wyjazdem tatuś zrobił mi zdjęcie do nowego paszportu.

A mamusia uwieczniła młodszą część Grupy Międzynarodowej, wraz z ich nauczycielką chińskiego.

Do samego wyjazdu eksplorowałam i poznawałam świat. Tu uczę się grać na garnkach ;)

Z ciocią Jessicą i wujkiem Johnem na kolacji (wujek John nie zmieścił się w kadrze ;)).

I już jedziemy na lotnisko. Żegnaj, Ordos!

Z Ordos polecieliśmy do Kantonu, gdzie rodzice wyrobili mi nowy paszport. Stamtąd po kilku dniach wylecieliśmy do Kuwejtu (z postojem w Katarze). Oto kilka zdjęć z Kantonu. Następny wpis będzie już o tym, co działo się u nas od momentu przyjazdu do Kuwejtu.

Z panią stewardessą, tuż przed wylądowaniem w Kantonie.

Konsulat Polski w Kantonie znajduje się w bardzo ładnej dzielnicy.

W Starbucksie jadłam ciastko (widać po cukrze na czole).

Kościół nieopodal konsulatu.

Po wizycie w konsulacie poszliśmy na spacer.

Nad Rzeką Perłową.

Na ulicy można kupić zabawki zrobione z kolorowych drucików.

Mototaksówkarze kantońscy.

Kolorowe ulice.

Sklep z przebraniami.

Podobało mi się w tym Kantonie.

Ruch na ulicach był dość spory.

W metrze też.

Rzeka Perłowa.

Raczkowanie ćwiczyłam nawet w konsulacie.

Ostatnie zdjęcie miasta.

I już siedzimy w samolocie do Kuwejtu. Żegnajcie, Chiny! Do zobaczenia w przyszłości!
Tak oto dobiegły końca moje przygody w Państwie Środka. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tam wrócę. W końcu urodziłam się w Chinach i spędziłam tam pierwsze miesiące swojego życia. Teraz rozpoczynam nowy rozdział w Krainie Ropy. Odwiedzajcie mnie, żeby wiedzieć, co u mnie słychać :) Do zobaczenia wkrótce :*



2 komentarze:

  1. no mamuśka wygląda kwitnąco i jakie włosy:)! a córusia.... co za oczęta magiczne!!! pozdr ziejki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kwitnąco, jak wszystko na takim słońcu. A córunia śliczne oczęta ma po Tatusiu (tak jak pewien przystojny chłopiec usteczka po mamusi ;D). Pozdrawiamy rodzinę Ziejków :*

      Usuń