środa, 2 lipca 2014

Zarzekała się żaba błota,... Cz. 2

... ale ja już więcej nie będę. Kto wie, czy następnym razem Dubaj znów nie okaże się cenowo bezkonkurencyjny ;) Mam cichą nadzieję, że jednak nie i że będę mogła zobaczyć coś nowego, ale w razie czego zapowiadam, że MOŻE ZNOWU POJADĘ DO DUBAJU.

Pierwszą część opowieści o mojej drugiej wizycie w zakupowym królestwie skończyłam na spacerze przez stary souk i dotarciu na brzeg kanału. Przepłynięcie przez kanał to 5-minutowa przejażdżka drewnianą łodzią z silnikiem elektrycznym, na której pokład może wejść ok. 20 osób. Przyjemnie było bardzo, nad wodą słońce nie doskwiera tak bardzo i jest zdecydowanie chłodniej.

Creek, czyli kanał w Dubaju.

Arba to łódź, którą można dostać się na drugą stronę. Na samym środku siedzi sternik i kieruje nią.
Umilamy sobie czas robieniem zdjęć.
Po kanale pływają łodzie przewożące ludzi,...
... a także towary.
Po drugiej stronie kanału trafiliśmy do kolejnego souku, na którym, oprócz standardowych "zegarków, torebek i T-shirtów", można zaopatrzeć się w różnego rodzaju świecidełka.

Po drodze minęliśmy ten meczet.
Gold souk,...
... czyli złoty targ ;)
I tu skończyła się trasa, którą zaplanowaliśmy na ten dzień. To znaczy miała się zakończyć, ale idąc powoli w stronę metra natrafiliśmy na dwa miejsca, a właściwie muzea, które zdecydowanie warto jest zobaczyć. Mówię o Al-Ahmadiya School Museum i Heritage House Museum.

Ta wąska uliczka miała nas zaprowadzić do metra, a powiodła nas do muzeum. Nie narzekaliśmy wcale.
Oba muzea mieszczą się w tym budynku.
Napis nad wejściem do szkoły Al-Ahmadiya, zbudowanej w 1331 r. kalendarza muzułmańskiego lub w 1912 r. kalendarza gregoriańskiego.
Dziedziniec szkolny.
Nie mam pojęcia co tu jest napisane, ale napisane jest ładnym pismem ;)
Zajęcia uczniów na początku funkcjonowania szkoły.
Sala lekcyjna.
W muzeum (jak to w każdym muzeum) panowała przyjemna cisza. Byliśmy tam jedynymi zwiedzającymi, mogliśmy zajrzeć do każdej sali, każdego pokoju, i nikt nas nie niepokoił. Ja to ucięłam sobie tam drzemkę, więc w zasadzie nie bardzo pamiętam, jak ta szkoła wygląda... Dobrze, że Tatuś zdjęcia robił ;)

Okrążamy budynek szkoły, by z drugiej jego strony wejść do drugiego muzeum.
Wąskie uliczki mają swój urok.
Oto i Heritage House Museum.
Heritage House Museum mieści się w budynku mieszkalnym wybudowanym w 1890 roku przez Mattara bin Saeed bin Muzaaina. Na początku znajdowały się tam dwie sypialnie i podwórze z zadaszeniami wykonanymi z łodyg palmowych liści. Dom potem przechodził z rąk do rąk, przechodził też różne przebudowy, odbudowy, by otrzymać swój dzisiejszy kształt ok. 1935 roku. W 1994 roku Urząd Miasta Dubaj zdecydował sie go odrestaurować i przygotować jako muzeum dla turystów. Od 2000 roku można go odwiedzać, zupełnie za darmo. Warto tam zajrzeć, mówię Wam.

Jeden z pokoi przeznaczony był dla płci pięknej. Kobiety i dziewczynki mogły spotykać się tam i spędzać wspólnie czas.
Spiżarnia, w której przechowywano różne rzeczy.
Na zewnątrz na tarasie znajduje się kolejne miejsce spotkań. Ciekawe, czy wygodnie było się tu spotykać?
Na dziedzińcu, pod zadaszeniami, można było przysiąść, wypić herbatę, pobawić się.
Drugie piętro to w większości olbrzymi taras z widokiem na dziedziniec z jednej strony i na ulicę z drugiej.
Spacerując bez celu można trafić na naprawdę ciekawe miejsca. Polecam ;)

W muzeach zabawiliśmy sporo czasu i kiedy stamtąd wyszliśmy, robiło się już ciemno. Ostatnim punktem naszego spaceru była kolacja. Obok Heritage House Museum znajdowała się restauracja serwująca dania kuchni irańskiej. Postanowiliśmy nie tracić czasu na szukanie innego miejsca. I nie żałowaliśmy, bo jedzenie podawane tam było naprawdę pyszne :)

Robiło się już ciemno, ale było jeszcze zbyt wsześnie chyba, bo restauracja wiała pustką.
Na początek dostaliśmy ciepłe placki (pieczywo) i humus (pasta z ciecierzycy).
To danie nazywa się "meat ghoboli" (czyli mięso... smaczne ;) ).
Po kolacji Tatuś dostał kawę, a ja z Mamusią pobiegałyśmy trochę po dziedzińcu ;)
To już był naprawdę koniec naszej wycieczki. Nastepnego dnia ok. 14 wyruszyliśmy na lotnisko, by o 16:00 wsiąść w samolot powrotny do Kuwejtu. Mimo że byłam w Dubaju po raz drugi już, nie żałuję tego wcale. Za każdym razem można w tym samym miejscu odkryć coś nowego. Zawsze :)

Mamusia miała trudne zadanie dotrzymać mi tempa na lotnisku.
W samolocie do domku. Cieszę się, że już wracamy :)
90% lotu przespałam w towarzystwie moich nowych zabawek, stewardessy Mayi i milczącego wielbłąda... Wielbłąda :)

Druga wyprawa do Dubaju zakończyła się szczęśliwie, jak i pierwsza. Kolejna wyprawa wizowa nie wiem kiedy będzie, ale wiem, że po zakończeniu Ramadanu mamusia będzie miała 9 dni wolnego, więc rodzice wtedy na pewno nie usiedzą w domu. Czekajcie więc na wieści o nowej wyprawie gdzieś w świat.

Odmeldowuję się. Cześć! :*

PS. Temperatura w Kuwejcie, choć teoretycznie lepsza niż w Dubaju z powodu mniejszej wilgotności, przekracza ostatnio 50 stopni... Tu też można się z gorąca rozpłynąć, szczególnie jeśli z powodu wysokiej temperatury wysiada instalacja elektryczna, a co za tym idzie nie działa klimatyzacja... Da się przeżyć, ale robi się naprawdę gorrrąco ;)


2 komentarze:

  1. dziewczyna Wam rośnie expresowo:)nasza też już ma kolczyki:)pozdrowienia od ziejków

    OdpowiedzUsuń
  2. Rośnie, rrrrośnie jak na drożdżach, wszędzie sięga, drzwi otwiera, dobrze, że ubrania robią takie, że rosną razem z nią ;)
    Pochwalcie się zdjęciami swoich pociech na mejla :)
    Całusy dla wszystkich Ziejków :*

    OdpowiedzUsuń