czwartek, 16 kwietnia 2015

Chińczycy mają Rok Owcy, a mój Tata miał w marcu Tydzień Świni. Część 1.

Cześć wszystkim!

Jest już połowa kwietnia, więc najwyższa pora opowiedzieć, co działo się u mnie w marcu ( :>). Wiem, wiem, robię to trochę po fakcie, ale zrozumcie, odkrywanie świata zajmuje tyle czasu i kosztuje tyle energii, że na niewiele więcej ich potem mam, a zważywszy na fakt, że poznaję go z rodzicami (czyli z Tatusiem i Mamusią, która użycza mi swoich rąk do klikania w klawisze), jestem niestety uzależniona od ich czasu i energii. No i dlatego marzec u nas jest w kwietniu ;)

Marzec to ważny miesiąc na całym świecie. W marcu zaczyna się kalendarzowa wiosna; robi się coraz cieplej, wszystko budzi się do życia... No, może nie w Kuwejcie. Tutaj w marcu powoli zaczyna się grzanie... Słońca grzanie. Robi się coraz goręcej, a do tego wieje piachem, roślinki szarzeją... Co kraj to wiosna ;)

O ile tylko nie wiało, szliśmy z Tatusiem do parku w Egaili.
Po wielkich świętach na koniec lutego w Kuwejcie zapadła cisza. Nic szczególnego się w marcu nie działo, więc sami musieliśmy sobie rozplanować zajęcia. W tym planowaniu rodzice przeszli samych siebie. Zobaczcie zresztą sami, co im przyszło do głowy.
Eksplorujemy z Tatusiem Kuwejt.
Jeden z wielu meczetów w mieście.
Za tym murem krył się cel naszego spaceru. Ciężko było jednak znaleźć wejście.
Po drodze minęliśmy jeszcze Liberty Tower.
A oto, co znaleźliśmy za tym tajemniczym murem.
Cmentarz.
Jako że robiło się coraz cieplej, coraz częściej zaglądaliśmy do placów zabaw ukrytych w centrach handlowych. Jednym z moich ulubionych jest ten w Discovery Mall. Lubię go, bo w jego okolicy jest mnóstwo sklepów w zabawkami ;)
Nie ma to jak porządnie się wymęczyć. Śpi się potem jak ta lAla ;)
Plac zabaw w centrum handlowym 360 Mall. Strasznie tam było głośno...
Ale znalazłam dla siebie cichy kącik.
Egaila Park.
Przymierzam trampki Mamusi.
Marina w okolicach AlKout Market.
Z wizytą u cioci Agi.
Na koniec marca u mamusi w pracy przypadała tygodniowa przerwa semestralna. I na początku miesiąca rodzice zaplanowali, że ten tydzień spędzimy poza Kuwejtem. Sama się nie spodziewałam, że pojedziemy tam, gdzie pojechaliśmy... Nikt się nie spodziewał. No, może babcia. Mówiła, że miała jakieś przeczucia ;)

Lotnisko w Istambule.
Ten miś nazywa się Pegasus, jak tureckie tanie linie lotnicze, którymi lecieliśmy.
A lecieliśmy do Rzymu, stolicy Włoch.
Pogoda trochę nam nie dopisała. Było pochmurno, wietrznie, a chwilami nawet deszczowo.
Pomnik JPII przy Dworcu Termini.
Mimo nienajlepszej pogody, podobało nam się w Rzymie.
Zaraz po wyjściu z hotelu natkęliśmy się na bazylikę Santa Maria Maggiore.
Eksplorujemy z Tatusiem Rzym ;)
Nie uwierzycie, gdzie rodzice zabrali mnie na pierwszy obiad we Włoszech... Do chińskiej restauracji! :D
Tego zabytku nikomu nie trzeba przestawiać. Koloseum, w trakcie renowacji.
Fontanna di Trevi, także odnawiana.
Tą wąską uliczką doszliśmy do miejsca polecanego przez ciocię Anię i wujka Alego.
Lodziarnia GIOLITTI.
Nie tylko lodów można było tam skosztować.
W drodze do hotelu zatrzymaliśmy się przy Panteonie,...
... chociaż fontanna przyozdobiona była w takie przerażające kaczory...
Ale generalnie widok był ładny ;)
Drugi (ostatni) dzień pobytu we Włoszech zaczęłiśmy od przejażdżki rzymskim metrem.
Od środka wagon wygląda tak jak i na zewnatrz.
Offerta Tutto 1,00 euro! Wszystko po 1 euro!
Ten chodnik zaprowadził nas...
... na Plac Św. Piotra.
Kolejka do grobu Jana Pawła II.
My postanowiliśmy w niej nie stać i zwiedzać resztę, której jest bardzo dużo.
Z tego budynku papież wygłasza homilię.
A takim piętrowym autobusem wybraliśmy się na wycieczkę objazdową po Rzymie.
W okolicach placu jest kilka ambasad, m.in. ambasada Tajwanu.
Widok z dachu autobusu.
Rzym usiany jest zabytkami.
Ciekawa nazwa dla pizzerii.
A to mury Muzeum Watykańskiego.
Dziedziniec Szyszki w Muzeum Watykańskim.
To nie jest szyszka. To jest kula.
Widok na Watykan i Rzym z okna muzeum.
Grupa Laokoona.
Same sufity w muzeum przyciągały uwagę.
Akcent polski - obraz Jana Matejki pt. "Sobieski pod Wiedniem".
W kaplicy sykstyńskiej jej zakaz fotografowania.
Po dobrych dwóch godzinach trafiliśmy na dziedziniec,...
... gdzie dołączyłam do leżącej młodzieży.
Kiedy auta stały na czerwonym świetle, ten pan zaczynał żonglować.
Ostatnia kolacja w Rzymie. Zgadnijcie gdzie mnie rodzice znowu zabrali?
Koniec części pierwszej :)

:*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz