poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Chińczycy mają Rok Owcy, a mój Tata miał w marcu Tydzień Świni. Część 2.

A o co chodzi z tą świnią?

Niektórzy z Was pewnie się domyślają. Tym, którzy jeszcze nie wpadli na wytłumaczenie wytłumaczę, że z racji obowiązującej religii, w Kuwejcie zakazana jest sprzedaż mięsa wieprzowego. W związku z tym Tatuś był bardzo podekscytowany tą wycieczką i ciągle tylko wyliczał, co mu moja kochana babcia przygotuje z mięsa świnki. Ale nie ubiegajmy faktów... 
W niedzielę rano w Rzymie wsiedliśmy w samolot do Polski.
Z lotniska odebrała nas ciocia Asia z wujkiem Marcinem. I pierwsze, co zrobiliśmy po podróży to wcale nie odpoczynek, ale wizyta w restauracji, żeby zjeść (wiadomo) trochę wieprzowiny. Bo Tatuś już ledwo mógł wytrzymać :D! Potem odpoczęliśmy z rodzicami chwilę, a następnie tramwajem (pierwszy raz w moim życiu!) udaliśmy się na kolejne spotkanie z ciocią i wujkiem. Ciocia Asia to najfajniejsza ciocia na świecie. Ciągle mnie chciała nosić na rączkach (a przynajmniej brała mnie na nie za każdym razem, kiedy tego potrzebowałam ;)), wymyślała różne ciekawe zabawy, pokazywała fascynujące rzeczy.
W tramwaju warszawskim.
Ja, ciocia i gwiazdy. Woooow...!
Nie spędziliśmy zbyt dużo czasu w Warszawie, bo naszym celem był dom babci. Więc następnego dnia rano wyruszyliśmy w ostatni etap naszej podróży.

Na wschód! Tam musi być jakaś cywilizacja! ;)
Drogę do babci częściowo przespałam.
Jako że był okres przedświąteczny (zbliżała się Wielkanoc), w domku babci panował przedświateczny ruch. Ciągle ktoś coś gotował, piekł, sprzątał, planował; nie wiadomo było gdzie ręce włożyć... To znaczy ja wiedziałam.

Szykujemy z babcią szarlotkę.
Zostałam oddelegowała do najcięższej roboty!
Tatuś już pierwszego dnia dostał od babci golonkę. Dawno nie widziałam go tak szczęśliwego! Potem, przez kolejne dni niejeden kawałek mięsa przeszedł przez nasze ręce (moje też).
Karkówkę dla Tatusia własnoręcznie przyprawiłam.
I sama niejedną kiełbaskę zjadłam.
Tak więc Świński Tydzień Tatusia przeszedł niejako w Świński Tydzień Alicji. Oboje wróciliśmy z wycieczki do Polski zadowoleni i kilka deko (kilo?) ciężsi. W walizkach też udało nam się przywieźć kilka sztuk tego dobra. Mamusia była podwójnie zadowolona - widziała nasze szczęśliwe miny, widziała babcie, ciocię, wujka.
A babcia to wcale nie wiedziała, że my do niej jedziemy. Nic jej rodzice przed wyjazdem nie powiedzieli, bo chcieli zrobić jej niespodziankę. I udała się ta niespodzianka, ale tylko częściowo, bo babcia mówiła, że coś przeczuwała. Ma nosa ta moja babcia!

W drodze na zakupy.
Pewnie zastanawiacie się, dlaczego na zdjęciu wyżej zamiast w swoim wózku jadę na wózku na zakupy. Ano stało się tak, że wysiadając z autobusu na lotnisku, jeszcze w Rzymie, mamusia niechcący połamała mi wózek... I tak oto zostałam bez pojazdu. I stwierdziłam, że jeszcze jestem za mała na ciągłe maszerowanie. I wystarałam się o nowy wózek (już w Kuwejcie). Ale to już mój ostatni (o ile Mama tego ostatniego też nie popsuje:>).

Największą niespodzianką tej wycieczki nie byliśmy wcale my, a śnieg, który spadł u babci w przeddzień naszego wyjazdu. Pierwszy raz w życiu widziałam i mogłam go dotknąć. Trochę przy tym zmarzłam, ale czego się nie robi dla nowych wrażeń.

To nie Boże Narodzenie. To Wielkanoc u babci :)
I już szykujemy się do wyjazdu....
Szkoda było nam wyjeżdżać od babci i cioci. Wyjechaliśmy tuż przed samymi świętami, bo Mamusia w niedzielę musiała być już w pracy. Ale udał nam się ten wyjazd. Zrobiliśmy babci niespodziankę, a sobie zapasy mięska na jakiś czas ;)

Do widzenia! Do zobaczenia nastepnym razem!
Droga powrotna do Kuwejtu wiodła przez Warszawę.
Szybka Kolej Miejska. Na Lotnisko Chopina, prosimy.
A tam najpierw zabawa na placu zabaw,...
... potem zabawa na placu zabaw,...
... i 7-godzinny lot do Kuwejtu, z przystankiem w Katarze.
Plac zabaw w Katarze, grubo po 22:00.
Z Kataru do Kuwejtu jest rzut beretem, ale doliczając do tego przymusowy 2-godzinny postój i opóźnienie lotu spowodowane opóźnionymi pasażerami, wylądowaliśmy w naszej Mahbouli po 3:00 rano. Zmęczona byłam nieziemsko, rodzice z resztą też, ale nikt nie mógł położyć się tak po prostu spać, booo...

... kiełbaskę trzeba było do lodówki schować, żeby się broń Boże nie popsuła!...

... podłogę w kuchni zmyć, bo w trakcie opadów śniegu w Polsce, w Kuwejcie były piaskowe burze...

... prysznic wziąć, bo wyobrażacie sobie, jak pachnie człowiek, który wylatuje kiedy jest zero stopni, a ląduje, kiedy jest plus trzydzieści...

I tak oto w okolicach 5 rano mogłam zamknąć w końcu oczka, powspominać wszystko, co działo się u babci i cioci, pomarzyć o tym, co będzie się dziać następnego dnia... Dobranoc... :)

Dziękuję moim babciom, cioci, wujkowi i rodzicom za super wycieczkę. Jesteście kochani :***

A z Wami widzę się już niedługo. Do zobaczenia. Cześć :)


3 komentarze:

  1. Kiedyś w pokoju matki i dziecka na Okęciu robiliśmy z kolegami wódkę, ale akurat nikogo nie było. Zgaduję, że Wy nieco inaczej spędziłyście tam czas... Ten w Katarze wygląda na jeszcze lepszy do tego celu!

    OdpowiedzUsuń
  2. W Katarze oprócz tego pokoju jest jeszcze "cichy pokoj", gdzie są rozstawione leżaki i można się zdrzemnąć między lotami. Minus nr 1: klima chodzi na okrągło, zimno jak czort i bez koca nie zaśniesz. Minus nr 2: pani od ogłoszeń niestety jest tam świetnie słyszalna, więc jeśli uda ci się zasnąć mimo zimna, to ona na pewno cie obudzi ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bergamo (czyli tzw. Mediolan w rozkładzie Ryanaira) - życzliwy pan policjant, który budzi wszystkich co godzinę (giovanni a pedi bodajże krzyczał). No a spałem na glebie rzecz jasna.

    OdpowiedzUsuń