poniedziałek, 15 lutego 2016

Alfabet 2016 roku: I, C, A, N. Część 1.

Zdarzyło się to jakiś rok temu, kiedy Tatuś przypadkiem, gdzieś w sieci, wypatrzył tę nazwę. Nigdy wcześniej ani on ani Mamusia o nich nie słyszeli, nie słyszeli o nikim kto o nich słyszał, a już na pewno nie słyszeli o nikim, kto by tam był. Tego dnia Tatuś podjął decyzję: musimy tam polecieć. 

Czy potraficie odgadnąć, o jakim kraju jest mowa?
Mapa z zaznaczonym obszarem, który eksplorowaliśmy. 
Te maleńkie wysepki (które jeśliby złączyć w jedną całość, miałyby powierzchnię równą powierzchni islandzkiego lodowca Vatnajökull, drugiego co do wielkości w Europie i trzeciego na świecie) są terytorium związkowym Indii (a nie jak możnaby wywnioskować z powyższej mapy Mjanmy czy Malezji).
Tych maleńkich wysepek jest ponad 500, z czego zamieszkałych przez ludzi jest niewiele. Są to jedne z najbardziej odosobnionych i najmniej znanych wysp na świecie; są domem wielu endemicznych gatunków zwierząt i rdzennej ludności, zwanej Sentinelczykami, "którzy opierają się jakimkolwiek kontaktom z zewnątrz i pozostają jednym z ostatnich ludów nietkniętych współczesną cywilizacją" (cytat za Wikipedia.pl).
Te maleńkie wysepki warto odwiedzić, bo w przeciwieństwie do kontynentalnych Indii, zatłoczonych, zanieczyszczonych i miejscami niebezpiecznych, są rajem na ziemi, ostoją spokoju i zieloną perłą. 
Zapraszam Was w wirtualną podróż do niektórych zakątków Andamanów i Nikobarów :)

Witajcie w Port Blair, w stolicy Andamanów i Nikobarów.
Dlaczego tylko niektórych? Były ku temu dwa ważne powody: brak czasu (nawet miesiąc nie wystarczyłby na zwiedzenie wszystkich 500 wysep, a my nawet połowy tego czasu nie mieliśmy) oraz brak pozwolenia (turyści odwiedzający Andamany dostają "restricted area permit", który pozwala im zwiedzić tylko niektóre wyspy należące do archipelagu Andamanów i niestety żadnej z należących do archipelagu Nikobarów. Chyba że jesteście posiadaczami tytułu naukowego doktora lub profesora antropologii, wtedy może Wam się poszczęści i zostaniecie wpuszczeni na Nikobary).

Na Andamany można się dostać drogą powietrzną lub morską, ale tylko z Indii kontynentalnych. Skoro więc zmuszeni byliśmy do międzylądowania, zdecydowaliśmy się rzucić też okiem na Indie lądowe. Zawitaliśmy na chwilę do Chennai, zwanego kiedyś Madrasem. I dziś opowiem Wam właśnie o tym mieście. Posłuchajcie....

Początek podróży: lotnisko w Kuwejcie.
Lot trwał ponad 5 h.
Witamy w Chennai.
Po krótkiej drzemce udaliśmy się na przejażdżkę tutejszym tuk tukiem.
Marina Beach, najdłuższa naturalna miejska plaża w Indiach (13 km) i druga pod względem długości na świecie.
Tego dnia było pochmurno, trochę wietrznie, ale bardzo ciepło.
Chennai, niegdyś Madras.
W sklepie z pamiątkami.
U ulicznego sprzedawcy owoców.
Świątynia Kapaleeshwarar. Akurat w tym roku wypadła jej renowacja.
Ale nie wszystko było zakryte.
Świątynia Bhagavan Sri Ramakrishna.
Wnętrzne.
Bazylika Św. Tomasza.
Wnętrze.
Bazylika Św. Tomasza jest jednym z trzech kościołów, w którym znajdują się groby i relikwie apostolskie.
Oprócz tej jest jedna w Rzymie i w Hiszpanii.
A to już katedra kościoła anglikańskiego.
Muzeum w Forcie Św. Jerzego.
Makieta fortu.
Plaża.
Straganiarki przy plaży.
Na plaży było dość tłoczno.
Stragan owocowy.
Nie byłam jeszcze zmęczona.
Wstąpiliśmy do pewnej biblioteki, bo było przy niej muzeum.
Drzewo zwane czerupnią gujańską (ang. cannonball tree, czyli drzewo kul armatnich).
A oto armata właściwa.
Świątynia w miejscowości Mahabalipuram.
Położona jest na skałach.
Wykonana jest ze skał.
Widok z góry na miasto.
2/3 naszego teamu podróżniczego.
Kapliczki wykonane zostały w litej skale.
Ten głaz zdaje się przeczyć prawom natury. Nazywany jest Krishna's Butter Ball, czyli Kulka Masła Boga Kriszny. 
Ponoć próbowano zsunąć go przy pomocy kilku słoni. Głaz się nie dał.
Skalne świątynie dawały nam trochę wytchnienia w ten upalny dzień.
Kulka maślana w otoczeniu innych skał.
Ulice Mahabalipuram.
Stragan wielobranżowy.
Świątynia zwana Five Rathas, czyli Pięć Rydwanów.
Pięć Rydwanów.
Lokalni turyści.
Wzdłuż ulic miasta ciągnęły się sklepy z posągami dużymi i wielkimi.
Chennai ma swoją własną "wytwórnię" krokodyli, Madras Crocodile Bank Trust.
W Indiach jest tych stworzeń dużo.
W "banku" można je oglądać, a przypuszczam, że nawet i zakupić (jeśli jest się właścicielem zoo).
Ten przyjemniaczek grał chyba w filmie Epoka Lodowcowa: Odwilż.
Oprócz krokodyli, w "banku" można było obejrzeć... białą dziewczynkę.
To był długi dzień. Nazajutrz mieliśmy wyruszyć w podróż do głównego celu, jakim były Andamany i Nikobary.
Na dziś wystarczy wrażeń. Pobyt w Chennai pozwolił nam po raz pierwszy zetknąć się z tym wielomilionowym krajem, jego kulturą, przyrodą i kuchnią. Byliśmy bardzo ciekawi, co nam pokażą Andamany. Wiedzieliśmy, że może być tylko ciekawiej :)

O szczegółach dowiecie się z kolejnego wpisu. Do zobaczenia! :*


3 komentarze:

  1. WOW! Gdy swego czasu byłem w Indiach, bardzo chciałem jechać na Andamany, ale brak czasu mnie pokonał. Przepiękne krokodyle (szkoda, że nie aligatory), ten filmowy urzeka szczególnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Andamany dla samych Hindusów sa chyba jak "inny kraj", bo daleko, cicho, zielono, na ulicach luźniej - zupełnie jak nie Indie ;) A my cieszymy się, że na kontynencie nie spędziliśmy zbyt wiele czasu - kuchnia indyjska i tłoki nas dobiły... Zdecydowanie wolimy Andamany, zdecydowanie bardziej polecamy Andamany :)

      Usuń
    2. Co Pani ma na myśli, mówiąc, że kuchnia indyjska Was dobiła..- za ostra, czy niesmaczna?

      Usuń