czwartek, 21 sierpnia 2014

Pole pole, Zanzibar! Cz. 4

Całodzienne wycieczki są jednak dość wykańczające dla takiego małego człowieka, jak ja, dlatego też kolejny dzień pobytu na wyspie Zanzibar postanowiliśmy spędzić w hotelu i jego okolicach. I bardzo dobrze, że tak postanowiliśmy. Dzień po wycieczce przyprawowo-żółwiowo-staromiejskiej zaczął padać deszcz i padał przez 2 doby (z przerwami na słońce ;) ). 

Wiecie, że ja w czasie deszczu wcale się nie nudzę. Zobaczcie zresztą sami, czy w takich okolicznościach przyrody można w ogóle mówić o nudzie.

Deszczowy poranek nad brzegiem Oceanu Indyjskiego.
Wyspa Zanzibar leży na takiej szerokości (czy długości?) geograficznej, dzięki której panuje tam klimat idealny. Zimą (tzn. kiedy u nas, np. w Polsce, jest zima) jest ciepło, najgorętsze okresy to nasza wiosna i jesień, za to latem (naszym) jest stosunkowo chłodno (25-28 stopni). My mogliśmy poczuć i żar zanzibarskiego słońca i zanzibarski chłód. 

Był poranek, a miałam wrażenie, że zapada zmierzch.
Na Zanzibarze trenowałam umiejętności samodzielnego jedzenia. Wkładanie widelca do buzi mam teraz perfekcyjnie opanowane.
Jak trochę się rozpogodziło, Tatuś poszedł na spacer po brzegu. Towarzyszył mu nasz przewodnik Ali.
Plantacje wodorostów bardzo Tatusia ciekawiły.
Rozpogodziło się na tyle, że mogłam pomoczyć się w hotelowym basenie.
Posiedzieliśmy też trochę na plaży. Ciekawe, czy ktoś da radę odkryć bohatera (a raczej bohaterkę) tego zdjęcia ;)
W takich dziurach w piachu mieszkają kraby.
Zbieramy się do domku.
Butelka lokalnego alkoholu.
Zachód słońca obserwowany z najlepszej do tego miejscówki - baru.
Kolejny deszczowy poranek.
Ocean odpłyną bardzo daleko i odsłonił całą łódkę.
Barowa pogoda, to gdzie mieliśmy siedzieć...?
Wodorosty schną (na deszczu...?).
Pozdrowienia z Zanzibaru.
Wieczorem Masajowie dali występ.
Następnego dnia w planach była wyprawa do Parku Jozani i odwiedziny u Gerezy Rudej. Nie wiecie, kto to lub co to jest? Zapraszam w odwiedziny ze mną ;)

Park Narodowy Jozani wita.
Jak większość budynków, i recepcja w Parku miała takie tradycyjne zadaszenia.
Po dwóch dniach deszczowych spacer po lecie to była dość śliska wyprawa.
Ale warto było :)
Robaki w Parku Jozani.
Aby dotrzeć do Gerezy, musieliśmy przejść kawałek drogą asfaltową.
Gereza Ruda to gatunek małpki.
Chyba jako jedyny gatunek małp Gereza nie wykształciła przeciwstawnego kciuka.
Gerezy były bardzo towarzyskie i chętnie pozowały do zdjęć.
Nie krępowała ich nasza obecność.
Z jedną Gerezą miałam nawet dość bliski kontakt.
Park Jozani to w części zwykły las, a w części las namorzynowy.
Las namorzynowy Jozani.
Las namorzynowy Jozani.
Las namorzynowy Jozani.
Park Jozani. Sklep z pamiątkami.
Park Jozani nie był jedynym punktem programu wycieczki tego dnia. Tego dnia, jak i przez cały tydzień, w każdym miasteczku i w każdej wsi odbywały się różne festiwale, fiesty, uroczystości związane z zakończeniem świętego miesiąca Muzułmanów. Przewodnik Ali postanowił pokazać nam, jak wygląda jeden uroczysty dzień w małej wiosce nieopodal Jambiani.

Wieś szykuje się do wieczornych występów.
Było trochę czasu przed fiestą, więc poszliśmy na spacer po wsi.
Podwórko.
Miejsce spotkań miejscowych mężczyzn. Można tam np. obejrzeć mecz w telewizji (jeśli ktoś przyniesie ze sobą telewizor ;) ).


Wnętrze domku.
Dziewczynki odświętnie ubrane i gotowe do świętowania.
Stary baobab.
Najstarsza chatka we wsi ma ok. 40 lat. Nikt w niej już nie mieszka.
W oczekiwaniu na występ akrobatów.
Oto gwóźdź programu.
Kolorowe tłumy.
Perełka w tłumie.
Kolejna perełka.
Przywieźliśmy ze sobą trochę drobiazgów dla dzieci.
Pobiegałam potem trochę z(a) dziećmi ;)
Wioska Makunduchi. Zajechaliśmy tam na chwilę w drodze powrotnej do Jambiani.
Te trzy dni minęły nam bardzo szybko. Za szybko... Przed nami była jeszcze druga wizyta w Stone Town, a potem już tylko wylot... No cóż, wszystko dobre się kiedyś kończy, ale najważniejsze, że  wszystko dobre skończy się dobrze ;)

Do zobaczenia w następnym wpisie!

:*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz