Pamiętacie jak TO (czyli ja :)) w ogóle się zaczęło? Ja niestety nie, ale wiadomo dlaczego;) A więc posłuchajcie jeszcze raz opowieści moich rodziców...
Rodzice raz mówią, że wszystko zaczęło się w Huangguoshu, innym razem, że w Renhuai, a tak do końca sami pewnie nie wiedzą :) Wiedzą za to, że w kwietniu.
Dobre i to.
Więc od kwietnia do grudnia byłam w brzuszku mamusi. Pod koniec grudnia 2012 r. rodzice pojechali do Guiyangu i tam, dokładnie 21 grudnia o godz. 10:10, urodziłam się. O tym wszystkim możecie poczytać na moim starym blogu.
A dziś, 21 grudnia 2013 roku, kończę swój pierwszy rok życia:)
Rodzice raz mówią, że wszystko zaczęło się w Huangguoshu, innym razem, że w Renhuai, a tak do końca sami pewnie nie wiedzą :) Wiedzą za to, że w kwietniu.
Dobre i to.
Więc od kwietnia do grudnia byłam w brzuszku mamusi. Pod koniec grudnia 2012 r. rodzice pojechali do Guiyangu i tam, dokładnie 21 grudnia o godz. 10:10, urodziłam się. O tym wszystkim możecie poczytać na moim starym blogu.
A dziś, 21 grudnia 2013 roku, kończę swój pierwszy rok życia:)
Hotel w Huangguoshu. |
Ulica w Renhuai. |
I zaczęły mnie dręczyć pytania natury egzystencjalnej, np:
Czy nauczę się kiedyś sama chodzić?
Albo sama jeść?
A może ja już jestem stara?... :(
Ale będąc córką mojego kochanego Tatusia, jestem tak jak On wielką optymistką, więc odpowiedzi na powyższe pytania brzmią: TAK, TAK, NIE :)
Pozwólcie teraz, że opowiem Wam, co działo się przez ten ostatni rok.
Większość z Was pewnie zna tę historię z mojego starego bloga, więc tu przedstawię Wam ją w skrócie :)
Urodziłam się w Chinach i pierwsze dwa miesiące mojego życia mieszkaliśmy w małym miasteczku Renhuai na południowym-zachodzie Chin. Rodzice mówią, że miasteczko to było fajne, ale już pogoda w nim nie. Wiecznie było zachmurzone niebo, często padał deszcz i było mglisto. Słonecznych dni było tam średnio 70 w roku i to głównie latem. Rodzice stwierdzili, że to nie jest dobra pogoda dla małego dziecka i już w lutym przeprowadziliśmy się do Ordos, miasta na północy Chin. Tam było zupełnie inaczej. Piękna pogoda, a 70 dni to pewnie było niesłonecznych w roku :) Podobało mi się tam. Może dlatego, że tam jak na razie mieszkałam najdłużej :) Miałam tam mnóstwo wujków i cioć. Odwiedzili mnie także goście z Polski: wujek Filip (w maju) i ciocia Asia (w czerwcu/lipcu). Poznałam tam dużo ludzi (choć dziś już ich nie bardzo pamiętam :) ale mam swojego bloga, to wiem!), którzy byli dla mnie przyjaźni.
Czy nauczę się kiedyś sama chodzić?
Albo sama jeść?
A może ja już jestem stara?... :(
Ale będąc córką mojego kochanego Tatusia, jestem tak jak On wielką optymistką, więc odpowiedzi na powyższe pytania brzmią: TAK, TAK, NIE :)
Pozwólcie teraz, że opowiem Wam, co działo się przez ten ostatni rok.
Większość z Was pewnie zna tę historię z mojego starego bloga, więc tu przedstawię Wam ją w skrócie :)
Urodziłam się w Chinach i pierwsze dwa miesiące mojego życia mieszkaliśmy w małym miasteczku Renhuai na południowym-zachodzie Chin. Rodzice mówią, że miasteczko to było fajne, ale już pogoda w nim nie. Wiecznie było zachmurzone niebo, często padał deszcz i było mglisto. Słonecznych dni było tam średnio 70 w roku i to głównie latem. Rodzice stwierdzili, że to nie jest dobra pogoda dla małego dziecka i już w lutym przeprowadziliśmy się do Ordos, miasta na północy Chin. Tam było zupełnie inaczej. Piękna pogoda, a 70 dni to pewnie było niesłonecznych w roku :) Podobało mi się tam. Może dlatego, że tam jak na razie mieszkałam najdłużej :) Miałam tam mnóstwo wujków i cioć. Odwiedzili mnie także goście z Polski: wujek Filip (w maju) i ciocia Asia (w czerwcu/lipcu). Poznałam tam dużo ludzi (choć dziś już ich nie bardzo pamiętam :) ale mam swojego bloga, to wiem!), którzy byli dla mnie przyjaźni.
W Chinach też zostałam ochrzczona.
Szpital w Guiyangu, w którym przyszłam na świat. |
Jedno z pierwszych moich zdjęć. |
A tu miałam dokładnie miesiąc... |
...tu dwa..., |
...a tu trzy. |
W maju, z wujkiem Filipem. |
W czerwcu, w mojej pierwszej czapeczce, za małej już wtedy na mnie :) |
W lipcu, z ciocią Asią. |
Chrzciny. Najfajniejsza była świeczka :) |
Yantai. Patrzę sobie na morze :) |
Gdy skończył się rok szkolny w szkole, w której pracowała wtedy mamusia, pojechaliśmy na wakacje do miasta Yantai. Rodzice tam trochę pracowali i trochę odpoczywali. Spędziliśmy tam ponad półtora miesiąca, i podobnie jak w Ordos, także mi się tam podobało. Może nawet bardziej :) W Yantai mieliśmy blisko do morza i prawie codziennie chodziłam tam na spacery, a jak nie nad morze, to do szkoły w której uczyli rodzice, bo był tam taki fajny plac zabaw dla dzieci, na którym bawiłam się, jak umiałam.
W Yantai też zaczęły się przygotowania do naszego nowego życia, a właściwie do przeprowadzki do nowego miejsca do życia :)
Tak naprawdę to chcieliśmy zostać w Yantai albo gdzieś w pobliżu, bo było tam naprawdę pięknie, ale los zrobił rodzicom niespodziankę i zaoferował mamusi pracę w Kuwejcie.
Propozycja była z tych 'nie do odrzucenia', zwłaszcza finansowo, więc rodzice długo się nie wahali.
I tak z końcem września 2013 r. skończyła się ich i moja przygoda z Chinami. Ale rodzice obiecali sobie, że jeszcze tam kiedyś wrócą, więc i ja pojadę z nimi.
W Yantai też zaczęły się przygotowania do naszego nowego życia, a właściwie do przeprowadzki do nowego miejsca do życia :)
Tak naprawdę to chcieliśmy zostać w Yantai albo gdzieś w pobliżu, bo było tam naprawdę pięknie, ale los zrobił rodzicom niespodziankę i zaoferował mamusi pracę w Kuwejcie.
Propozycja była z tych 'nie do odrzucenia', zwłaszcza finansowo, więc rodzice długo się nie wahali.
I tak z końcem września 2013 r. skończyła się ich i moja przygoda z Chinami. Ale rodzice obiecali sobie, że jeszcze tam kiedyś wrócą, więc i ja pojadę z nimi.
Wrzesień. Gdzieś w Ordos. |
Kanton pod koniec września. |
Przed wyjazdem z Chin spędziliśmy jeszcze kilka dni w Kantonie, a potem udaliśmy się już prosto do Kuwejtu, co prawda przez Katar, ale tam spędziliśmy tylko chwilę (dobrze, że się nie zaraziliśmy :))
W Kuwejcie zamieszkaliśmy najpierw w pięknej willi, którą przez miesiąc wynajmował dla nas uniwersytet, na którym mamusia uczy. Willa była naprawdę urocza. Mieliśmy tam wielkie mieszkanie, nawet za duże dla nas. Poza tym była siłownia i plac zabaw dla dzieci, no i znów dwa kroki nad morze :)
Na plac zabaw i nad morze często chodziłam z rodzicami, albo tylko z tatą. Podobało mi się tam.
Po miesiącu musieliśmy wynająć mieszkanko sami i tak rodzice zrobili.
Mieszkamy teraz w tej samej dzielnicy, mieszkanko jest mniejsze, ale wystarczające dla naszych potrzeb (mam dużo miejsca do biegania w chodziku). Nie ma placu zabaw, ale za to jest basen :), który latem będzie pewnie miejscem, gdzie będę spędzała duuuużo czasu :) Jest też siłownia i blisko do różnych sklepów, do morza jest trochę dalej, ale nie tak daleko, żeby nie można tam dojść spacerem w 15 minut. Widzę je zresztą codziennie przez okno. Teraz niestety nie spacerujemy tam tak często, bo jest zimno (tak, tak, w Kuwejcie też bywa zimno, a nawet bardzo; teraz mamy w dzień najwyżej 15 stopni, a w nocy 7), ale wiosną, latem i jesienią na pewno nie raz tam będę.
Mieszkamy tu już 3 miesiące i bardzo mi się podoba. Mam tu nowych znajomych i jedna fajną ciocię Laurę z Ameryki. Bardzo mnie lubi i przyjdzie dziś do mnie z prezentem :)
Nie mogę się doczekać...
W Kuwejcie zamieszkaliśmy najpierw w pięknej willi, którą przez miesiąc wynajmował dla nas uniwersytet, na którym mamusia uczy. Willa była naprawdę urocza. Mieliśmy tam wielkie mieszkanie, nawet za duże dla nas. Poza tym była siłownia i plac zabaw dla dzieci, no i znów dwa kroki nad morze :)
Na plac zabaw i nad morze często chodziłam z rodzicami, albo tylko z tatą. Podobało mi się tam.
Po miesiącu musieliśmy wynająć mieszkanko sami i tak rodzice zrobili.
Mieszkamy teraz w tej samej dzielnicy, mieszkanko jest mniejsze, ale wystarczające dla naszych potrzeb (mam dużo miejsca do biegania w chodziku). Nie ma placu zabaw, ale za to jest basen :), który latem będzie pewnie miejscem, gdzie będę spędzała duuuużo czasu :) Jest też siłownia i blisko do różnych sklepów, do morza jest trochę dalej, ale nie tak daleko, żeby nie można tam dojść spacerem w 15 minut. Widzę je zresztą codziennie przez okno. Teraz niestety nie spacerujemy tam tak często, bo jest zimno (tak, tak, w Kuwejcie też bywa zimno, a nawet bardzo; teraz mamy w dzień najwyżej 15 stopni, a w nocy 7), ale wiosną, latem i jesienią na pewno nie raz tam będę.
Mieszkamy tu już 3 miesiące i bardzo mi się podoba. Mam tu nowych znajomych i jedna fajną ciocię Laurę z Ameryki. Bardzo mnie lubi i przyjdzie dziś do mnie z prezentem :)
Nie mogę się doczekać...
Na placu zabaw. |
Z ciocią Laurą. |
Nad morzem. |
W naszym nowym mieszkanku. |
A za kilka dni tatuś zabiera mnie na wycieczkę do innego kraju, tu, na Bliskim Wschodzie. Nie powiem Wam dokąd :), dowiecie się z kolejnego wpisu.
Tak mniej więcej (w dużym skrócie) minął mój pierwszy rok. Specjalnie nie wspomniałam tu o szczepieniach i innych nieprzyjemnych rzeczach, bo po co o tym pamiętać? A jak ktoś jest ciekawy jak to wygląda w Chinach, to czytając mojego starego bloga ciekawość swą może zaspokoić :)
To chyba na dzisiaj tyle. Na dniach napiszę coś o mojej urodzinowej imprezie :)
Do usłyszenia :)
P.S.
Naprawdę nie jestem jeszcze stara?
P.P.S
Wspominałam, że mam kochanych rodziców?
Nie?
No więc wiedzcie, że tak, mam bardzo kochanych rodziców i ich kocham bardzo mocno!
P.P.P.S
Przez pierwszy rok życia byłam w 10 miastach Chińskich (Guiyang, Renhuai, Wuhan, Ordos, Dongsheng, Hohhot, Baotou, Pekin - tylko lotnisko :( , Yantai i Kanton) oraz w Katarze i Kuwejcie :)
Dużo się dzieje w moim życiu, co? :*
A teraz jeszcze pojadę na wycieczkę do B... ups... Nie powiem :)
P.P.P.P.S
A dziś wyglądam tak:
Co...? Nie widać?
No to tak:
Uff... Skończyłam.
No to pa :***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz